Fenimore Fillmore: Zemsta jest trzecią z kolei częścią serii zapoczątkowanej w 1996 r. grą występującą w Polsce pod nazwą 3 czaszki Tolteków. Kilka lat później ukazała się kolejna odsłona, pt. Fenimore Fillmore: The Westerner. Gra całkiem niezła, ale kiepsko oceniona z powodu bardzo złej polonizacji - w późniejszej reedycji poprawionej. Oba projekty skierowane były raczej do młodszych graczy. Obecnie omawiana jest grą point & click z grafiką w 3D i adresowaną do osób nieco starszych, czyli co najmniej 16-latków. Dlaczego taka dolna granica wieku? Cóż, widocznie parę 'potyczek' w grze przygodowej poczyni tyle samo szkody w umyśle młodszego gracza, co obficie przelewana krew w grach innych gatunków. W F.F: Zemsta występują ci sami bohaterowie, co w poprzednich częściach, tyle że już dorośli. Spotykamy ich w momencie, gdy pędząc przez prerię, natykają się na rannego, który będąc już jedną nogą w... lepszym świecie, zdradza im tajemnicę skarbu. To tyle tytułem wstępu.
Recenzję zacznę od tego, czym właściwie powinnam ją zakończyć. Gra srodze mnie rozczarowała, a przecież miało być... tak pięknie. Zachęcona faktem, że rzecz dzieje się na 'Dzikim Zachodzie' (co w przygodówkach ewenementem jest), a bohaterami są kowboje z krwi i kości, byłam pełna nadziei, że sięgam po produkcję, która jeśli nawet nie wprawi mnie w zachwyt, to przynajmniej nieźle zabawi i usatysfakcjonuje. Otóż - kolokwialnie mówiąc... guzik z pętelką. Nie dość, że nie zostałam 'powalona na kolana', to i o satysfakcji nie mogło być mowy, a i z zabawą nie było najlepiej. Wyżaliłam się, więc kontynuuję jak... Pan Bóg przykazał, czyli ab ovo.
Jak nadmieniłam, światem gry jest całkiem Dziki Zachód, a główni bohaterowie to niezmiernie dzielny kowboj Fenimore i jego jakże urodziwa ukochana, Rhiannon oraz... skarb. Z tym skarbem to oczywiście żart, ale coś jest na rzeczy, bo w/w oraz tytułowa zemsta przez całą grę się przewijają. Fenimore mści się za porwanie lubej, które nawiasem mówiąc swoim zachowaniem sam sprowokował i ma nadzieję na spory kąsek skarbu. Rusza więc w pogoń za porywaczami i przeżywa związane z tym perypetie - czyli kilka 'bliskich spotkań' z prawdziwymi czarnymi charakterami. Porwana również nie zasypia gruszek w popiele i... daje do wiwatu bandziorom. Wszystko oczywiście kończy się happy endem. Niestety w tak niewielu słowach można w zasadzie streścić całą grę.
Myślicie pewnie, że skoro fabuła sztampowa i marna, to może zagadek multum i to zróżnicowanych. I tu muszę zaprzeczyć. Łamigłówki wprawdzie jakieś tam są, ale tylko 'jakieś tam', bo jedynie przedmiotowe typu: coś na czymś albo coś z czymś, innych nie uświadczysz, choćby szukać ze świecą i przy pomocy lupy. Przy tym jedna z tych tzw. zagadek ubawiła mnie do łez, gdy dowiedziałam się, że z oleju i odrdzewiacza można zrobić....mydło (sic!), ale to tak na marginesie. W każdym razie prawdziwy amator 'łamania głowy' niech się nawet nie zatrzymuje obok półki z tą grą.
No to lećmy dalej. Lokacji jest bardzo niewiele i na dodatek powtarzają się. Dobrze chociaż, że odwiedzamy je w różnych porach dnia, jest to jakieś urozmaicenie, bo byłoby całkowite 'dno i tona mułu', jak mówi młodzież. Przejdźmy do podkładu muzycznego. Jeżeli ktoś spodziewa się muzyki z westernu rodem, to i tu czeka go rozczarowanie, bo tej muzyki prawie nie ma. Coś tam wprawdzie przygrywa w tle, a właściwie 'w trawie piszczy', ale z prawdziwym westernem ta.. muza ma niewiele wspólnego. I znowu, jeśli myślicie, że gra nadrabia niedostatki długością, to kolejny raz nie trafiliście. Jest zwyczajnie krótka, sztucznie tylko wydłużona przez brak możliwości zapisu podczas dość długich minigierek i to tylko w przypadku, gdy ktoś nie przejdzie ich za pierwszym podejściem. Bieganie za potrzebnymi nam w danym momencie przedmiotami też temu wydłużaniu służy.
Hmm... skoro jak do tej pory żadnych pozytywów nie znalazłam, to reszta też taka do bani - zapytacie?
No, z tą resztą jest troszkę lepiej, ale tylko troszkę. Grafika jest rysunkowa, przyjemna dla oka, kolorowa, a lokacje są nawet całkiem ładne, chociaż niektóre ciemnawe jakby i czasem dosyć trudno namierzyć potrzebny nam przedmiot. Minigierki, o których wcześniej wspominałam, czyli strzelanki, a tak naprawdę ... zręcznościówki (ja osobiście za nimi w przygodówkach nie przepadam) są na szczęście stosunkowo łatwe. Mogą one być 'smaczkiem' dla niektórych graczy, chociaż czasem sterowanie (akurat w tym przypadku nie bardzo się sprawdzające) może zepsuć tę przyjemność. I w ten oto sposób płynnie przeszliśmy do sterowania i pracy kamery. Jest z tym prawie dobrze (za wyjątkiem minigierek), biorąc pod uwagę, że gra jest w pełnym 3D. W każdym razie bohaterowie nie utykają w jakimś kącie, nie mogąc się wydostać i w zasadzie trafiamy tam, gdzie chcemy. Ale i tu nie obejdzie się bez zgrzytów - bywa, że ruch myszki powoduje diametralną zmianę widoku i gracz może poczuć się z lekka zdezorientowany. Są też w grze przerywniki filmowe, a jakże, i te moim zdaniem są wreszcie prawdziwym jej atutem, bo chociaż stosunkowo krótkie, to niezłe jakościowo i całkiem, całkiem ładne wizualnie. No i na koniec może wspomnę pokrótce o kinowej lokalizacji gry, która wg mnie jest dobra, tekst w miarę sensowny i zrozumiały, błędów ortograficznych nie wyłapałam i jedynie do nazw niektórych przedmiotów można by się przyczepić.
Podsumowując, oprócz tego co napisałam na wstępie mojej oceny, dodam, że to gra, której twórcy nie wykorzystali potencjału jaki daje temat Dzikiego Zachodu i zamiast perełki powstał któryś z kolei kiepski sequel. Toporny, rzemieślniczy wyrób - nie mylić z ręcznym arcydziełem. Po F.F: Zemsta sięgniemy w ostateczności, kiedy grać się chce, a nie ma w co, wtedy, jak na bezrybiu i rak ryba.
OCENA GRY: 5/10
ZALETY:
+ przyjemna dla oka grafika
+ przerywniki filmowe
+ minigierki
+ polonizacja
WADY:
- gra krótka
- sztampowa i bardzo 'uboga' fabuła
- zagadki jedynie przedmiotowe
- kiepski podkład muzyczny