
Zacznijmy od fabuły. W przypadku tak zwanych HOPA nie mam względem niej zbyt wygórowanych wymagań, jest raczej tylko pretekstem do wprowadzenia gracza w wykreowany świat. Tym razem jednak, na potrzeby recenzji, postarałam się wgłębić w opowiedzianą historię. I... w zasadzie nie wiem po co. Odwieczna walka dobra ze złem, stara przepowiednia, tajemnicze symbole na ścianach i istniejący gdzieś obok naszego świat magii. Zieeew. Ale powiedzmy sobie szczerze – to nie jest jakaś straszliwa wada, dyskwalifikująca tę grę, a raczej stała cecha gatunku. Następnym razem raczej sobie daruję zastanawianie się nad fabułą.
Kolejnym lekkim rozczarowaniem były zagadki, a w szerszym kontekście – cała rozgrywka. Kierunek, w którym poszli twórcy, był dobry, ale pewne nieprzemyślane decyzje i niedoróbki zaważyły na ocenie. To od początku – poziom trudności. Do wyboru są aż trzy. Zawsze cieszę się na takie rozwiązanie, bo dzięki temu sama mogę zagrać w najtrudniejszy wariant, ale mam też możliwość podsunąć tytuł młodszym, mniej doświadczonym w tego typu grach członkom rodziny. Pomysł zacny – wykonanie mierne, bo cóż to za wyzwanie, gdy na najwyższym poziomie podpowiedzi ładują się w minutę, podobnie jak możliwość ominięcia zagadki? Jasne, można nie korzystać, ale po co w takim razie w ogóle tworzyć trzy tryby? Podobnie nieprzemyślane wydają mi się wstawione do gry osiągnięcia, które właściwie odblokowują się same. Grając za drugim razem, całkowicie „po łebkach”, zdobyłam wszystkie poza jednym. Jeśli zaś chodzi o same zagadki, to – no cóż – są dokładnie takie same, jak w znakomitej większości gier spod znaku HOPA. Tu slider, tam tangram, a gdzie indziej obrazek logiczny, kod do odtworzenia i mikstura do uwarzenia. Nie ma w tych łamigłówkach nic złego, powiem więcej – bardzo je lubię, ale trudno zachwycać się czymś, co jest w co trzeciej przygodówce i dwóch trzecich HOPA. Pojawiają się też oczywiście ekrany, na których należy znaleźć wskazane przedmioty. I tu jest dokładnie tak jak lubię – nie szukamy byle czego i nie wiadomo po co – nożyczkami przecinamy torbę, w której znajdujemy korkociąg, jego używamy do otwarcia słoika, ze słoika wyciągamy klucze, kluczami otwieramy szafkę – i tak do momentu, gdy znajdziemy coś, co będzie nam przydatne w dalszej grze.


„Graven...” to najzupełniej przeciętny przedstawiciel swojego gatunku. Nie jest grą tragiczną i jeśli po prostu masz ochotę spędzić kilka godzin na rozwiązywaniu niezbyt skomplikowanych zagadek, to ta gra nada się jak każda inna. Nie licz jednak na to, że zapadnie ci w pamięć – jej największą wadą jest całkowita nijakość. Nie wyróżnia się absolutnie niczym i prawdopodobnie najdalej za tydzień nie będę pamiętać, że kiedykolwiek w nią grałam.