Zanim przejdę do omawiania poszczególnych aspektów przygodówki, pozwolę sobie na wtręt kronikarskiej natury. Otóż korzenie tytułu sięgają roku 2008, kiedy to Dropsy zadebiutował w formie paragrafówki na forum serwisu Something Awful. Można jednak powiedzieć, że sama postać klauna jest trochę starsza – odpowiedzialny za ilustracje Jay „Tendershoot” Tholen wykorzystał bowiem w tym celu pomysł z własnej platformówki sprzed kilku lat. Forumowa zabawa ewoluowała potem ku planom zrobienia gry komputerowej, choć nie od razu Kraków zbudowano. Dopiero trzecia kampania na Kickstarterze okazała się prawdziwym sukcesem. Pierwszej, acz udanej, Jay Tholen od początku nie przewidywał jako tej, która ma pokryć całkowite koszty produkcji. Przy drugiej licznik stanął zaś w okolicach połowy niezbędnej sumy, zostawiając dewelopera bez dodatkowego zastrzyku gotówki. Zbiórka numer trzy wykazała za to odwrotną tendencję, bo uskładano prawie 25 tysiaków, przy minimum równym 14 tysięcy dolarów. Oprócz tego, Tendershoot otrzymał wydawnicze wsparcie od firmy Devolver Digital, a także pomoc studia A Jolly Corpse, wspólnie z którym kontynuował proces tworzenia gry. I tak w roku 2015 finalny produkt ujrzał wreszcie światło dzienne.
Przytul mnie, proszę!
Jak już sygnalizowałam, odpalenie produkcji wiąże się z prześledzeniem losów tytułowego klauna, który odznacza się pogodnym usposobieniem i brakiem przystojnej aparycji. O ile pierwsza cecha to czynnik sprzyjający rozwijaniu kontaktów międzyludzkich, tak druga niekoniecznie, zwłaszcza że chodzi o kogoś obarczonego winą za katastrofalny w skutkach pożar. A takie właśnie brzemię musi nieść nasz protagonista, co przysparza pechowemu poczciwcowi niejednej przykrości. Pomimo tego Dropsy nie zraża się do świata, nieustannie podejmując próby rozdawania uścisków. Bez względu na to, czy obiektem takich czułości jest dla przykładu młoda kobieta, starszy pan, dziecko, pomnik albo i nawet toaleta typu toi toi. Co istotne, główny bohater pragnie również pomagać wszystkim potrzebującym, a uszczęśliwianie otoczenia stanowi kluczowy element recenzowanej pozycji.
Scenariusz przygodówki nie zalicza się do nazbyt skomplikowanych, lecz w ogólnym rozrachunku oceniam go pozytywnie. Wprawdzie na dalszym etapie zabawy dojdzie pewien fantastyczny wątek, którego szczegółów nie zdradzę, ale generalnie nad całością roznosi się swoista pochwała czynienia dobra. Jednocześnie przytulankowe zapędy klauna nie powodują, że opowieść koniec końców przybiera kształt stuprocentowo słodkiej i humorystycznej bajeczki. Fabuła nie żałuje nam też poważniejszych nut, a u Dropsy’ego dostrzeżemy rysy bohatera tragicznego za sprawą wrodzonej prostoduszności, społecznego wykluczenia oraz psychodelicznych koszmarów, które niekiedy go nawiedzają. Złe sny można natomiast uznać za manifestację traumy, jaka dręczy nieboraka w związku z feralnym wypadkiem. Stąd wędrówka protagonisty jest zarazem drogą ku rehabilitacji w oczach lokalnej ludności. Trzeba przy okazji zaznaczyć, iż gra potrafi wzruszyć. Duża tu zasługa rozwiązywania problemów napotkanych postaci, dzięki czemu autentycznie robiło mi się cieplej na sercu.
Staroszkolnie i po swojemu
Co się tyczy mechaniki, Dropsy’ego obsługujemy przy pomocy sprawdzonej w point and clickach myszki. Rozgrywka bazuje na eksploracji środowiska, zaczepianiu mieszkańców zwiedzanego uniwersum, a także na zbieraniu i używaniu rozmaitych obiektów. Słowem, klasyka, przy czym twórcy zadbali o to, by wyróżnić swój projekt na tle pobratymców. Do takich znaków rozpoznawczych można śmiało zaklasyfikować filozofię obściskiwania, która bryluje nie tylko na gruncie narracji, ale i gameplayu. Ba, przytulanie ma nawet oddzielną ikonę w interfejsie u góry ekranu. Nierzadko obejmiemy kogoś lub coś bez zbędnych ceregieli, lecz są też postacie, które wymagają uprzedniego spełnienia ich życzenia. W tym miejscu wypada zwrócić uwagę na ciekawą formę komunikacji z NPC-ami. Mianowicie zrezygnowano z tradycyjnych linijek tekstu na rzecz dialogów obrazkowych. Konwersacje same w sobie są poniekąd łamigłówkami, bo przypominają rebusy i musimy je prawidłowo zinterpretować. Przyznam, że rozszyfrowanie takich wiadomości bywało dalekie od banału. A i zagadki ogółem skłaniały mnie czasem do intensywnego kombinowania, gdyż niektóre zadania dryfowały w stronę nieszablonowego toku myślenia.
Dropsy jest zatem propozycją głównie dla oldschoolowych miłośników gatunku, przyzwyczajonych do trudniejszych przygodówek z dawnych lat. Życia nie ułatwia ponadto fakt, iż produkcja cechuje się otwartym światem. Taka konstrukcja gry pozwala niemal od razu zbadać większość lokacji, co mimo oferowanej swobody nie niweluje ryzyka utknięcia. Wręcz przeciwnie, zdarzały się momenty, kiedy zwyczajnie krążyłam pomiędzy licznymi planszami, szukając sposobów na popchnięcie akcji do przodu. Teoretycznie powinna cieszyć opcja szybkiej podróży do wybranych punktów na mapie, tyle że pojawia się dosyć późnawo, gdy zostanie nam przydzielony samochód. Poza tym, deweloperzy zaimplementowali cykl dobowy, w efekcie czego dostępność różnych osób zależy od pory dnia. Da się na szczęście przeskoczyć do określonego przedziału czasowego, a zrobimy to ucinając sobie drzemkę w jednym z kilku legowisk.
Małe wędrowne zoo
Jako że klaun umie porozumiewać się ze zwierzętami, twórcy wykorzystali talent protagonisty do wprowadzenia stosownej grupy wsparcia u jego boku. Pomijając cyrkowca, mamy jeszcze trzy grywalne postacie: psa, mysz oraz ptaka. Pierwszy z owych towarzyszy podąża za wypacykowanym herosem praktycznie od samego początku, a reszta dołącza wraz z rozwojem historii. Warto nadmienić, iż sympatyczni kompani są pełnoprawnymi bohaterami przygodówki, aczkolwiek z oczywistych względów drugoplanowymi. Podobało mi się to, że otrzymali własne, pomniejsze wątki fabularne, wpisujące się równocześnie w gameplay. Co więcej, niejednokrotnie przyjdzie nam przeskakiwać między Dropsym i poszczególnymi zwierzakami, ponieważ pewne czynności wykona wyłącznie konkretny członek trupy (gryzoń przeciśnie się przez wąską dziurkę, psiak lubi kopać dołki w ziemi, ptaszek podleci do wyżej położonych miejsc itd.).
Audiowizualny dostatek
Graficzna warstwa tytułu funduje odbiorcom wirtualny powrót do przeszłości, gdyż została utrzymana w stylu pixel art, przywodzącym na myśl point and clicki ze wczesnych lat dziewięćdziesiątych minionego stulecia. Zastosowana kolorystyka ochoczo częstuje graczy jasnymi barwami, które – w połączeniu z mniej radosnymi elementami rzeczywistości – podkreślają osobliwą atmosferę produkcji. Zaryzykowałabym też stwierdzenie, że dominujące odcienie odzwierciedlają łagodny charakter głównego bohatera. Swoją drogą, Dropsy najczęściej przechadza się z szeroko rozdziawioną paszczą, ale błędem byłoby oskarżyć chłopaka o ograniczoną ekspresję. Ewidentnie widać, kiedy coś go bardziej zmartwi bądź odwrotnie – wprawi w stan wyjątkowej euforii. Co do lokacji, te nie trącą monotonią, a dodatkowe urozmaicenie pociąga za sobą podział na pory dnia. Satysfakcjonujący urodzaj przynosi również solidna ścieżka dźwiękowa, na którą składają się kompozycje amerykańskiego muzyka Chrisa Schlarba.
Bilans serdecznych objęć
Reasumując, deweloperska współpraca Jaya Tholena z A Jolly Corpse zaowocowała przygodówką, która bez problemu zapada w pamięć. Perypetie klauna grają na różnych emocjach, a co za tym idzie – beztroskiemu uśmiechowi zawtórują takie uczucia jak smutek czy wzruszenie. Zagadki, wespół z oprawą wizualną, kłaniają się starej szkole gatunku, lecz ambicje twórców nie sprowadziły się jedynie do popłynięcia na fali nostalgii. Owszem, nie nazwałabym każdego pomysłu strzałem w dziesiątkę. No i nie mamy do czynienia z nadmiernie długą grą, skoro do finału dotarłam po około sześciu godzinach. Jednakże przy zestawianiu plusów z minusami przewaga leży po stronie tych pierwszych, plasując Dropsy’ego wśród wartych poznania tytułów.
---------------------------------------------------
Tekst został pierwotnie opublikowany na moim blogu.