Obiecujący, utalentowany malarz. Pochlebne recenzje krytyków, uznanie odbiorców. Kochająca i bardzo zdolna żona. Śliczna córeczka. Prawdziwa sielanka. Ogromna tragedia, rozpacz. Rodzące się szaleństwo i utrata kontroli nad sobą. Artysta, który stracił wszystko, pragnie namalować ten jeden idealny obraz. Dzieło życia, dzięki któremu w magiczny sposób wszystko wróci do normy.
Zaczyna się (dość) niewinnie.Znajdujemy się w całkiem przyzwoicie urządzonej posiadłości. Fakt – atmosfera jest dość ponura. Za oknem szaleje burza, co jakiś czas słychać grzmoty. W budynku panuje półmrok, a niektórym pomieszczeniom dobrze zrobiłaby wizyta sprzątaczki. Na dodatek, przeszukując kolejne pokoje, znajdujemy niepokojące listy i notatki, świadczące o tym, że coś tu jest nie tak. Czasem usłyszymy jakieś skrzypnięcie albo poruszy się jakiś przedmiot, ale wszystko da się wytłumaczyć wiatrem towarzyszącym burzy. Przez początkowy etap rozgrywki miałam poczucie osamotnienia, może trochę przygnębienia i niepewności, ale daleko mi było do strachu.
Sytuacja zmienia się, gdy docieramy do pracowni artysty i przystępujemy do namalowania wiekopomnego dzieła. By to zrobić, musimy najpierw zebrać potrzebne materiały, co oznacza, że przyjdzie nam ponownie przeszukać dom. I w tym momencie gra zaczyna z nami... pogrywać. Przechodząc drugi raz przez te same drzwi, wychodzimy w zupełnie innym miejscu; odwracając się za siebie, odkrywamy, że długi korytarz, który właśnie przemierzyliśmy, zniknął i za sobą mamy litą ścianę. Odwiedzane ponownie miejsca zmieniają się, przedmioty nie zawsze są posłuszne grawitacji, innymi słowy: nic nie jest takie, jakim nam się wydaje. Od czasu do czasu zdarza się, że tuż obok nas coś spadnie z hukiem lub wyskoczy na nas jakaś zjawa, jednak są to zabiegi stosunkowo rzadkie, a atmosfera gry – poczucie alienacji, wrażenie, że oto śni się nam jakiś dziwaczny koszmar (wszak znajdujemy się w umyśle szalonego artysty) – budowana jest przez wspomniane wcześniej sztuczki ze zmieniającym się otoczeniem, a także klimatyczną oprawę dźwiękową. Nie bez znaczenia jest też fakt, że świat gry obserwujemy z perspektywy pierwszej osoby, co ułatwia „zanurzenie się” w nim. I tu ostrzeżenie dla tych, którzy nie lubią się ze swoją klawiaturą – sterujemy za pomocą myszki i klawiszy WASD.
Jasne, żywe kolory zdecydowanie ocieplają to pomieszczenie. Brawa dla dekoratora!
Dwa słowa (czy może raczej dwa akapity) o samej rozgrywce. Moim zdaniem najlepiej określają ją słowa: symulator spaceru po posiadłości utrzymany w stylistyce horroru. Tak, moi drodzy. Spacerowałam już po lesie, brzegu rzeki i paru innych miejscach, grając w Zaginięcie Ethana Cartera, maszerowałam przez opuszczoną wioskę przy okazji poznawania Eleusis, a teraz przemierzyłam kilometry korytarzy, przeszukując szuflady, czytając listy i oglądając niepokojące obrazy. To zdecydowanie nie jest gra dla osób nastawionych na odkrywanie tajemnic poprzez rozwiązywanie mniej lub bardziej skomplikowanych zagadek. W Layers of fear tego elementu niemalże nie ma. Czy to zarzut? Nie tym razem – to raczej przestroga dla tych, których nie satysfakcjonuje samoprzechodząca się gra. Oczywiście by w pełni poznać historię malarza, odkryć wszystkie znajdźki i odblokować osiągnięcia, trzeba być bardzo uważnym obserwatorem, jednak próżno tu szukać wyzwania dla szarych komórek. Konieczność odgadnięcia kodu do występujących z rzadka kłódek nie powinna zatrzymać nikogo na dłużej niż kilka chwil.
Rozgrywka jest liniowa, to nie my, a gra decyduje o kolejności naszych poczynań. Ma to jednak swoje uzasadnienie, w ten sposób kolejne odkrywane przez nas strzępki opowieści układają się w sensowną całość, widzimy, jak szaleństwo stopniowo przejmowało kontrolę nad artystą. Takie rozwiązanie daje też graczowi poczucie, że nie ma większego wpływu na rozwój sytuacji, a tym samym budzi w nim dodatkowy niepokój.

]
Komuś chyba nie spodobało się to, co zobaczył w lustrze
Przejście gry nie zajmuje szczególnie dużo czasu – myślę, że około pięciu, sześciu godzin, może ciut więcej, jeśli uprzemy się przeszukać dokładnie każdy zakamarek. Jeśli ktoś lubi sprinty – zapewne poradzi sobie i w połowę tego czasu, jednak zabawa straci wtedy sens, bo aby w pełni docenić Layers of fear, warto jak najdokładniej poznać przeszłość malarza. Znów jednak to, co w przypadku innych gier uznałabym za minus, tu oceniam odwrotnie. Gra wciągnęła mnie na tyle, że przeszłam ją właściwie za jednym podejściem, jednak gdyby trwała dłużej, ciężki klimat stałby się zbyt męczący i zniknęłaby cała przyjemność z zabawy.
Osobne słowa należą się osobom odpowiedzialnym za polską wersję Layers of fear. Na niebiosa, który to raz gra stworzona przez naszych krajan ma wersję językową stylizowaną na polskawą? Nie, nie ma tu „dóchów” i „strahów”, za to pani interpunkcja zaszyła się w jakimś ciemnym kąciku i cichutko popłakuje. Nie lepiej spisała się osoba odpowiedzialna za korektę ładnego skądinąd artbooka. Zostawić tyle niedoróbek, mając do poprawy ledwie kilka stron – słabo!
[align=center]
Pan malarz w wolnym czasie lubi tworzyć tzw. instalacje artystyczne. Do ich wykonania wykorzystuje przedmioty codziennego użytku[/align]
Layers of fear to dobra, naprawdę udana gra, której jednak nie poleciłabym tym, którzy miast nadwyrężać nogi, wolą testować zwoje mózgowe. Niemal od początku rozgrywki towarzyszyło mi poczucie, że oglądam interaktywny film, w którym ode mnie zależy tylko to, jak dobrze poznam fabułę, nie mam natomiast wpływu na przebieg akcji*. Takie rozwiązanie wcale mnie jednak nie rozczarowało, bo specyficzny klimat i chęć odkrycia tajemnicy artysty skutecznie przykuły mnie do monitora. 8/10
*Podobno w zależności od tego, jak wiele odkryjemy, zależy zakończenie (to jeszcze przede mną, bo do zabawy na pewno wrócę). Pisząc o braku wpływu, mam jednak na myśli przede wszystkim to, w jaki sposób i w jakiej kolejności przemieszczamy się po budynku, a to wymusza na nas gra.
Zalety:
- ciekawa historia, którą chce się jak najdokładniej poznać
- udana oprawa graficzna i dźwiękowa, dzięki którym uzyskano specyficzny klimat
- potrafi przestraszyć w inny sposób niż tylko epatując nieprzyjemnymi widokami czy wyskakującymi na nas znienacka potworami/przedmiotami (choć i to się zdarza)
- nie za długa, nie za krótka – w sam raz
- dobry stosunek ceny do jakości – zarówno samej gry, jak i wydania.
Wady:
- doceniam pojawiające się z rzadka zagadki (z baaardzo rzadka), ale czy zawsze muszą polegać na tym samym?
- niby polska, a jakby potraktowana po łebkach wersja językowa.
Tego jeszcze nie grali.
vaapku(at)przygodomania(kropa)pl