
Na początek tradycyjnie nieco o tym, o czym jest ta gra. Otóż zaczyna się bardzo standardowo, bo dowiadujemy się, że mamy nowe zlecenie. Tym razem trzeba odnaleźć zaginioną córkę miejscowego bogacza. Jak łatwo się domyślić, sprawa wkrótce się skomplikuje, bo wraz z rozwojem fabuły dowiemy się, że nasz mocodawca ma niezbyt chlubną przeszłość, a zniknięcie Alexis Alexander ma związek z pewnym kamieniem o ponadnaturalnych właściwościach. Oczywiście, kamień ten będą chciały posiąść różne osoby, a niektóre z nich nie będą wahały się przed zabiciem konkurentów. Co więcej, wyścig o wspomniany artefakt ma charakter nie tylko lokalny czy państwowy, ale wręcz międzyplanetarny, bo w pewnym momencie akcja gry przeniesie się na Marsa. Co się tam wydarzy i do kogo ostatecznie trafi ów magiczny przedmiot, tego nie powiem, by nie psuć zabawy tym, którzy jeszcze nie mieli okazji zagrać w „Martian Memorandum”. Gra ta zapewnia minimum 7-8 godzin naprawdę niezłej rozrywki, a spory udział ma w tym fabuła, która jest (moim zdaniem) znacznie ciekawsza niż w „Mean Streets”.

Znacznie lepiej niż w prequelu jest też z zagadkami. Po pierwsze dlatego, że tym razem te zagadki... są




Poprawę widać też w oprawie graficznej, zwłaszcza w wyglądzie głównego bohatera. Tex jest w tej części wyższy i bardziej szczegółowy niż w „Mean Streets”. Podczas dialogów nie widzimy już jedynie statycznych digitalizowanych zdjęć danej postaci, ale nieraz można zaobserwować jak dana osoba zmienia wyraz twarzy albo rusza ręką (np. Rhonda podczas randki w restauracji). Do tego należy dodać również naprawdę udane animacje napotkanych ludzi, ale nie tylko – tu naprawdę dużo elementów tła jest ruchomych. O ile w przypadku ludzi ćwiczących w fitness clubie czy kota biegającego po dachu przyczepy dziwne to nie jest, to podczas rozgrywki zobaczymy również m.in. ognisko, w którym płomienie się ruszają, płynącą wodę czy migoczące neony w kasynie. Dziś to jest standard, ale ponad ćwierć wieku temu było to coś, czym można było się zachwycać. Na plus zaliczę też bardzo bogatą paletę barw, dzięki czemu miejsca, które odwiedzamy, wyglądają naprawdę ładnie; poza tym są dość zróżnicowane i jednocześnie bardzo klimatyczne. Jedyna rzecz, która mi nieco przeszkadzała, to żółty kolor czcionki w napisach pojawiających się, gdy np. Tex pierwszy raz trafił w dane miejsce. Barwa ta sprawiała, że rzeczona czcionka zlewała się czasem z tłem, przez co trzeba było mocno wytężać wzrok lub wsadzić nos w monitor, aby dany tekst przeczytać. Poza tym oprawa graficzna tej produkcji stoi na bardzo wysokim (jak na rok swej premiery) poziomie.
Podobne stwierdzenie można wypowiedzieć o muzyce i dźwiękach. Jeśli chodzi o tę pierwszą, to przygrywa ona znacznie częściej niż w poprzedniku, jest też bardziej zróżnicowana niż wcześniej. Dźwiękowo też jest udanie, nie przypominam sobie, aby np. jakiś przedmiot wydał odgłos niepasujący do niego. Poza tym spora część postaci (niestety, nie wszystkie


Na tym w zasadzie można zakończyć opisywanie „Martian Memorandum”, bo cóż więcej trzeba rzec? Może to, że polecenia w stylu „weź”, „użyj” czy „otwórz” wydajemy Texowi za pomocą myszy, a jedynie chodzenie odbywa się za pośrednictwem strzałek na klawiaturze. A może to, że polskiej wersji językowej tej gry nie ma i nic nie wskazuje na to, by takowa (choćby nieoficjalna) powstała? Owszem, te kwestie są ważne, ale chyba nikogo nie zaskoczyłem, że sprawy mają się tak, a nie inaczej, prawda?
Tak więc bez zbędnych ceregieli przejdźmy do podsumowania. Druga odsłona przygód Texa Murphy'ego jest zdecydowanie lepsza od swego prequela. Nie chodzi mi tu tylko o to, że oprawa audiowizualna stoi na wyższym poziomie, bo to rzecz naturalna i normalna, której praktycznie każdy gracz oczekuje. To owszem jest też ważne, ale dla prawdziwego przygodomaniaka najważniejsze elementy to fabuła i zagadki, a w każdym z nich ta produkcja wypada lepiej niż wcześniej. I to właśnie te elementy zdecydowały, że końcowa ocena jest wyższa niż poprzednio.
ZALETY:
+ fabuła
+ udane zagadki (w większości)
+ brak elementów strzelankowych i latania
+ oprawa audiowizualna
+ sterowanie
WADY:
- łażenie po kanałach wentylacyjnych
- czcionka bywa czasem nieczytelna
