
Podczas mistrzostw świata w piłce nożnej w 1986 roku Diego Maradona strzelił bramkę, która do dziś znana jest jako „ręka Boga”. Kilka lat później miłośnicy gier przygodowych mieli okazję zagrać w drugą część serii o Kyrandii o podtytule „ręka przeznaczenia”. Jeśli ktoś z Was do dziś nie zapoznał się z tą produkcją, to mam nadzieję, że niniejszy tekst da odpowiedź na pytanie, czy warto to zrobić.
Fabuła tej gry zaczyna się tuż po zakończeniu wydarzeń z „Book one”. Niestety, zamienienie Malcolma w kamienny posąg nie zakończyło kłopotów trawiących magiczną krainę. Tym razem polegają one na tym, że... Kyrandia zaczyna znikać. Kawałek po kawałku ubywa lasów, plaż i innych miejsc. Na osobę, która ma znaleźć sposób na rozwiązanie tego problemu zgłoszona na ochotnika..., e znaczy się wyznaczona zostaje Zanthia – młoda adeptka sztuk magicznych, którą poznaliśmy już w poprzedniej odsłonie. Nim ona na poważnie zajmie się powierzonym jej zadaniem, to wpierw musi ona odnaleźć swą magiczną księgę i kociołek do sporządzania mikstur, które ktoś jej ukradł. Gdy to zrobi wyruszy w podróż, podczas której dotrze na pewną wulkaniczną wyspę, na zaśnieżone górskie szczyty i w wiele innych, ciekawych miejsc. Na końcu zaś zmierzy się w pojedynku z kimś, kto przewijał się przez całą rozgrywkę niczym pewien futrzak w filmie animowanym „Czerwony Kapturek – historia prawdziwa”. Jak to się wszystko skończy, to najlepiej zobaczyć i przeżyć samemu. Fabuła jest naprawdę ciekawa, według mnie, jest lepsza niż w pierwszej grze z cyklu. Zapewnia rozrywki na dłużej niż poprzednik, co też jest zaletą. Poza tym mniej jest też wkurzających elementów, np. sytuacji w których można zginąć. Tak więc ten element zdecydowanie zaliczam do zalet.
Sporą poprawę w stosunku do pierwszej gry o Kyrandii zauważyć też można w kwestii zagadek. Przede wszystkim wyeliminowano podstawowy grzech prequela czyli brak podpowiedzi. Tutaj jest w tym względzie znacznie lepiej np. gdy trzeba przyrządzić jakąś miksturę, to wystarczy zajrzeć do naszej magicznej księgi. Znajdziemy tam pełną listę składników, przewidywany efekt działania magicznej mieszaniny oraz ile jej buteleczek można otrzymać z jednej porcji składników. Jedyny minus polega na tym, że trzeba je wrzucać w takiej kolejności w jakiej wymieniono je w księdze, ale to drobiazg. Inne zadania przedmiotowe też nie nastręczają problemów, bo zawartości naszych kieszeni używamy zgodnie z ich przeznaczeniem. Do tego, nasz inwentarz uległ powiększeniu i teraz można mieć w nim maksymalnie 20 rzeczy, czyli dwa razy więcej niż w pierwszej grze. Poza tym mamy też ciekawe i dające sporo satysfakcji z rozwiązania łamigłówki logiczne. Co prawda, jedna z nich (z sekwencją kolorowych światełek) pojawia się w kilku wersjach podczas całej rozgrywki, ale na szczęście to nie wszystko. Pod koniec fabuły czeka na nas odwrócona wieża Hanoi – na szczęście niezbyt wysoka, bo licząca cztery lub pięć poziomów (szczerze mówiąc nie zapamiętałem ile ich było, wybaczcie

Ostatnie zdanie pasuje też do oprawy graficznej. Wtedy, za największy problem uznałem „recykling lokacji”. W księdze drugiej tego nie ma, bo jak już pisałem o tym wcześniej, różnorodność odwiedzanych przez Zanthię miejscówek jest duża. Zobaczymy więc nie tylko lasy czy plaże (jak poprzednio), ale też wulkany, pola i zaśnieżone góry. Oczywiście wejdziemy też do kilku chatek, sklepików i innych budynków, więc na monotonię narzekać nie można. Wszystko to jest bardzo kolorowe i wygląda naprawdę rewelacyjnie, zwłaszcza gdy uwzględnimy, że ten tytuł ma ponad ćwierć wieku. Również animacji postaci, a i tych nie brakuje, nie można niczego zarzucić – widać, że graficy przyłożyli się do swojej pracy i zrobili wszystko, na co tylko pozwalały możliwości ówczesnego sprzętu.
Dźwiękowo i muzycznie jest... niezbyt oryginalnie, czyli dobrze. Naprawdę, chciałbym móc napisać, że autorowi muzyki słoń nie tylko nadepnął na ucho, ale na oba i rozgniótł je na naleśniki albo, że dubbing postaci jest beznadziejny, bo Zanthia nie brzmi jak, młoda i piękna dziewczyna, ale jak stary i niedołężny mężczyzna, ale nie mogę. Gdybym miał choć jeden punkt zaczepienia, jedną rzecz, nad którą mógłbym się pastwić i pisać o niej rozprawy naukowe, gdyby tylko... Oczywiście, te moje narzekanie nie jest na poważnie, bo naprawdę lubię grać w produkcje dopracowane pod każdym względem, także muzycznym. W końcu, jak to było napisane na ekranie powitalnym jednej z gry HO „granie z dźwiękiem zwiększa przyjemność z zabawy”, a jak ten dźwięk jest miły dla ucha, to i wspomniana przyjemność jest większa. Niestety, dla recenzenta, oznacza to pewne trudności, bo gdyby chciał się skupić na samych faktach, to te mógłby opisać jednym zdaniem. Mimo tego, jako recenzent, ale przede wszystkim jako gracz, chciałbym mieć tylko takie problemy.
Na koniec nieco o innych aspektach. Gra swego czasu wydana została w Polsce, w naszym rodzimym języku, więc powinienem się wypowiedzieć na temat polonizacji. Nie zrobię tego z prostej przyczyny – ja grałem w wersję z serwisu GOG, a tam polskiej wersji językowej drugiej (ani żadnej innej części tej serii) nie ma. Sterowanie jest proste, bo to tradycyjny point and click, czyli to co wszyscy znamy i lubimy. Jedyną zmianą (o której już wcześniej wspominałem) jest powiększenie ekwipunku – co prawda w jednej chwili widać maksymalnie dziesięć przedmiotów, ale za pomocą pokrętła widocznego po prawej stronie inwentarza można przesuwać „półki” z naszymi klamotami. „Półki” są cztery, a ich „ładowność” to pięć sztuk, stąd też się bierze wspomniane dwadzieścia rzeczy, które można jednorazowo ze sobą mieć.
Podsumowując, „Legend of Kyrandia: book two” to bardzo dobra gra, która jest modelowym przykładem prawdziwości twierdzenia, że w sequelach powinno być to samo, tylko więcej, ładniej i lepiej. Tu tak jest, więc polecam to dzieło studia Westwood jak najbardziej każdemu miłośnikowi gatunku, ale nie tylko. Gdyby nie te czasówki, zwłaszcza ta w finale, to być może dałbym i maksymalną ocenę. Mimo tego, i tak będzie ona wysoka, więc jeśli jeszcze nie mieliście przyjemności spędzenia czasu z tą grą, to czym prędzej nadróbcie tę zaległość, bo warto.
OCENA GRY: 9/10
ZALETY:
+ fabuła
+ zagadki
+ grafika
+ oprawa muzyczna
+ sterowanie
WADY:
- czasówki (zwłaszcza finałowa)