3 czaszki Tolteków - recenzja

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Szczery
Publicysta
Posty: 232
Rejestracja: 11 stycznia 2016, 21:02
Ukończone gry przygodowe - link do tematu: http://forum.przygodomania.pl/viewtopic ... 388#p45388
Podziękował(a): 7 razy
Otrzymał(a) podziękowania: 2 razy
Płeć:

3 czaszki Tolteków - recenzja

Post autor: Szczery » 16 maja 2016, 16:16

Jak znaleźć skarb Tolteków w 10 prostych lekcjach Doktora Hengelhoffera!

Obrazek
Złota Era Przygodówek. Zapewne większość znawców tego gatunku zgodzi się, kiedy mniej więcej okres ten przypadał - ostatnia dekada minionego wieku. Wtedy bowiem gry typu point&click wyrastały niczym grzyby po deszczu, nasycając niezwykle ich chłonny rynek licznymi produkcjami, z których niejedna po dziś dzień pamiętana jest jako hit. Wtedy też ponad inne firmy zdawały się wybijać dwa studia, Sierra oraz Lucas Arts, czyniąc rynek przygodówek polem swojej wzajemnej konkurencji, w wyniku której my, gracze, raczeni byliśmy coraz to bardziej smakowitymi kąskami. Bywało jednak niejednokrotnie, że na polu walki zdołał też zamieszać trzeci zawodnik, oferując graczom tytuł wcale nieodbiegający jakością od uznanych serii dwóch przygodówkowych gigantów, co pozwalało mu się trwale wybić w świadomości graczy i wyrwać dla siebie część rynku. Bywały też jednak przypadki nieco odmienne. Zdarzało się, że do miasta przybywał nieznany dotąd nikomu jeździec znikąd, który po posłaniu celnych strzałów z rewolweru komu trzeba, znów odjeżdżał w nieznane, unikając chwały. I takim oto anonimowym bohaterem tego czasu stało się właśnie Revistronic.

Hiszpańska firma zadebiutowała w roku 1996 przygodówką "3 czaszki Tolteków", bardzo silnie utrzymaną w stylu produkcji Lucas Arts - gra była wyładowana nieco zwariowanym humorem, stosowała też podobny system komend i inwentarza do tego, który mogliśmy widzieć choćby w drugiej części Monkey Island. Nie był to może debiut szczególnie odkrywczy, grę na pierwszy rzut oka można było spokojnie pomylić z tytułami konkurencji, nie powinno jednak umniejszać to zasług studia, które stworzyło przygodówkę mogącą spokojnie stawać w szranki z najlepszymi reprezentantami gatunku tamtych czasów. Niestety, mimo swoich niewątpliwych licznych zalet i dobrych ocen "3 czaszki Tolteków" nie zyskały nigdy większej, należnej im sławy i rozgłosu - czy była to kwestia regionu, niewłaściwego marketingu, a może po prostu przyćmienia przez inne produkcje tamtych lat? Ciężko dziś na to pytanie znaleźć odpowiedź, jednak faktem pozostaje, że było to największe dzieło hiszpańskiego developera, który niestety nie podążył wówczas za ciosem, zamiast tego bez większego powodzenia próbując swych sił w innych gatunkach gier. "3 czaszki Tolteków" to jednak tytuł, który zasługuje na chwilę wspomnień. Przyjrzyjmy się więc mu bliżej.

Już pierwsze sekundy intra, w których mamy okazję zaobserwować wylegującą się leniwie na słońcu jaszczurkę oraz napis o ładnie wystylizowanym foncie informujący nas, że rzecz się dzieje w Arizonie roku 1866, pozwalają nam domyślać się o tej produkcji dwóch rzeczy. Pierwsza - mamy tutaj do czynienia z grafiką typowo kreskówkową. Druga - że czeka nas opowieść o Dzikim Zachodzie. I w rzeczy samej, po chwili już widzimy scenę rodem ze spaghetti westernu - pustynna, upstrzona skałami sceneria wypełnia się strzałami coltów, gdy kilku jadących konno zbirów usiłuje dopaść uciekającego powozem staruszka. Wymiana ognia ma się już skończyć tragicznie, lecz wtedy na scenę wkracza nasz bohater - Fenimore Fillmore, rzekomy artylerzysta i dezerter - który celnymi strzałami powstrzymuje złoczyńców przed dobiciem ofiary oraz kradzieżą jednej z tytułowych, złotych czaszek. Tym samym zyskuje szansę wzięcia udziału w poszukiwaniach, które doprowadzić mogą go do legendarnej fortuny skrytej przez plemię Tolteków. Droga nie jest jednak prosta, w sprawę zaangażowani są mnisi z kapucyńskiego klasztoru, dowództwo fortu wojennego, lokalni Indianie czy też meksykańscy rewolucjoniści. Na drodze bohatera staną więc rozmaite przeszkody, niesprzyjające zbiegi okoliczności i przedziwne charaktery.
Obrazek
To ostatnie ściśle wiąże się z charakterem produkcji. Nie da się ukryć, że mamy tutaj do czynienia z typową komedią - gra ani na chwilę nie próbuje silić się na powagę czy górnolotność, zamiast tego otrzymujemy mnóstwo gagów, poupychanych w dialogach, kreskówkowych animacjach, czy też samych wypełniających świat gry postaciach, które są po prostu nietuzinkowe - za przykład można podać choćby Indianina z doktoratem medycyny ukończonym na Harvardzie, założycielki Ligi Antyalkoholowej, przez które w całym mieście nie można dostać ani kropli alkoholu, czy też - nieuświadczonego przez nas osobiście, lecz wielokrotnie wspomnianego - twórcę poradników na każdy temat, doktora Hengelhoffera. Ciekawych charakterów jest więcej, dużo więcej, lecz pozostawmy przyjemność ich poznawania graczowi. Sam temat westernu w grach przygodowych był raczej mało wyeksploatowany, zaś w wersji komediowej szlak ten przed "3 czaszkami..." przebył chyba tylko starszy o parę lat "Freddy Pharkas: Frontier Pharmacist" od Sierry, na uwagę więc zaskakuje stosunkowa oryginalność tytułu. Samego humoru można doszukiwać się również w sposobach, w jakie nasz protagonista radzi sobie z problemami - w znalezieniu właściwego rozwiązania niejednokrotnie pomaga zdolność wczucia się w klimat nieco zwariowanej kreskówki. Choć jednak gra utrzymuje się na tym kursie, nie wpływa nigdy na wody absolutnego absurdu, czynności, które będziemy musieli wykonać, pozostaną raczej w obrębie logicznych. Jeśli chodzi o mechaniczne rozwiązania, to tytuł będzie od nas wymagał jedynie interakcji z użyciem przedmiotów, oraz często wybrania odpowiednich opcji dialogowych - nie mamy w grze żadnych układanek, logicznych łamigłówek i tym podobnych, jedyną zaistniałą mini-grą zaś jest możliwość zagrania w pokera.

Wspominana powyżej kreskówkowość tej produkcji nie kończy się jedynie na gagach czy sposobach interakcji z otoczeniem - gra ma bowiem bardzo do tego dopasowaną również szatę graficzną, która przywodzi silnie na myśl komiksy czy serial animowany o Lucky Luku (przy czym możliwości zainspirowania się tą właśnie serią nie można chyba jednoznacznie wykluczyć). Zarówno tła jak i postacie są ręcznie rysowane, w charakterystyczny, nieco karykaturalny sposób, same postacie są dodatkowo też wspaniale zanimowane - i to nie tylko w przerywnikach filmowych. Ciężko byłoby chyba wskazać grę point&click z grafiką 2d, przynajmniej z ówczesnych czasów, która bardziej zbliżyłaby się swoją formą do filmu animowanego. Tu bowiem nie tylko nasz bohater swym typowo kowbojskim chodem kroczy przez ekran w miły dla oka, płynny sposób. W grze występuje cała gama postaci , które zamiast oczekiwać w bezruchu aż raczymy do nich zagadać, zajmują się swoimi czynnościami. Indianin w wiosce cierpliwie ostrzy patyk nożem, od czasu do czasu dłubiąc nim między zębami. Szeregowcy na placu wojskowego fortu ćwiczą salutowanie, podczas gdy nad ich głowami wartownik patrolowym krokiem przemierza palisadę. Szeryf tasuje karty, sklepikarz przechadza się po swym przybytku, a Meksykanin... śpi, lecz możemy wciąż zobaczyć, jak unosi się nieco w sennym oddechu. Zdecydowana mniejszość postaci tkwi w tej grze całkiem nieruchomo, dzięki czemu poszczególne plansze mogą sprawiać wrażenie kilku sekund filmu animowanego, wyrwanych i zapętlonych. Są to może drobiazgi, lecz drobiazgi, które kosztują na pewno twórców dodatkowy wysiłek i tym bardziej cieszą oko... Choć cieszyć mogłyby bardziej, gdyby grafika nieco lepiej zdała próbę czasu. Mówimy tu jednak o tytule dziś już dwudziestoletnim, który funkcjonował jeszcze pod DOS-em i wczesnymi Windowsami, nieco więc archaiczna rozdzielczość odbiera część uroku grafice - kontury postaci tracą równość na rzecz pikseli. Sam fakt animowanych ruchów postaci wiąże się niestety też z pewną niedogodnością: otóż czasem usiłując wykonać akcję czy nawiązać dialog, musimy cierpliwie odczekać aż poruszający się NPC znajdzie się w tym punkcie swej animacji, który na interakcję pozwala. Potrafi to być trochę żmudne i męczące, zwłaszcza że niektóre postacie musimy zagadywać po wielokroć - dialogi są po prostu źle oskryptowane. Często kończąc jakąś część wypowiedzi, bohaterowie kończą całą rozmowę, aby więc spróbować innej opcji dialogowej lub podjąć się innego tematu, musimy zagadać od nowa - co potrafi zirytować, zmuszając nas do odsłuchiwania znów tych samych kwestii. Z drugiej strony gra trochę nam równoważy zmarnowany w ten sposób czas dzięki dość chyba rzadkiej w tamtych latach opcji skracania drogi głównego bohatera poprzez dwukrotne kliknięcie - co warto odnotować, nie tyczy się to jedynie przejść między lokacjami (do czego obecnie przyzwyczaiło nas już wiele gier), lecz także interakcji z postaciami i przedmiotami, co nie jest powszechnym ułatwieniem nawet w dzisiejszych produkcjach. W "3 czaszkach..." przydaje się to szczególnie, ponieważ nasz bohater demonem szybkości nie jest (przynajmniej nie pieszo).
Obrazek
Mimo swoich lekkich zgrzytów, graficzna część oprawy audiowizualnej jest zdecydowanie zaletą produkcji (o ile, rzecz jasna, komuś taki styl odpowiada). A co z aspektami słuchowymi? Udźwiękowiona gra jest przyzwoicie. Głosy wcielających się w swe role aktorów są na ogół wyraziste, lekko wręcz przerysowane, co pozostaje w zgodzie z duchem produkcji. W podobnym klimacie utrzymane są też dźwięki towarzyszące akcjom bohatera, nie brakuje tutaj klasycznych "boing" przy podskokach i tym podobnych. Od tej strony raczej nie można grze wiele zarzucić. Inaczej jednak sprawa ma się z muzyką, tutaj niestety nie dołożono należytych starań - choć intro może zachwycić świetnie wprowadzającym w klimat westernu utworem, tak naprawdę większość naszych poczynań wykonujemy w ciszy. Czy to miasto Big Town (przed rozpoczęciem występów w saloonie), czy indiańska wioska, czy górski klasztor, czeka nas brak muzyki. Kiedy więc w niektórych lokacjach, jak gdyby losowo wybranych, nagle pojawia się głośna melodia, nawykłemu do ciszy słuchowi wydać się może nienaturalna i męcząca - zwłaszcza, że są to kompozycje midi, które w większości przypadków (choć nie wszystkich!) ciężko utożsamić z klimatem Dzikiego Zachodu (przykładem dobrej melodii może być motyw meksykańskiej rewolucji).

Mówiąc o samej grze, warto też wspomnieć o jej polskim wydaniu - tytuł doczekał się bowiem kinowej polonizacji. Fakt warty odnotowania, gdyż w 1997 (rok wydania w naszym kraju) tłumaczenie gier przygodowych nie było jeszcze tak powszechną praktyką. Niestety, w samym efekcie widać to bardzo boleśnie, gdyż "3 czaszki Tolteków" przez ów nie do końca przetarty szlak nie przedarły się bezboleśnie - w otrzymywanym tekście nie brakuje błędów, czasem efekt translacji bywa mętny, często postać mówi tak naprawdę co innego, niż możemy przeczytać. W dwóch miejscach pojawiają nam się też kwestie po angielsku. Polonizacja nie wygląda więc najlepiej, po prawdzie to dziś bez trudu można znaleźć fanowskie tłumaczenia gier wykonane z większą starannością, niż owo (rzekomo) profesjonalne. Mimo wszystko jednak lekki ukłon w stronę wydawcy powinien się należeć, za to że zrobił, co mógł, aby graczom przybliżyć historię o skarbie Tolteków w jak najprzystępniejszej formie.
Obrazek
Jak więc "3 czaszki Tolteków" wypadają w ogólnej ocenie? Zaskakująco dobrze, jak na tak mało rozsławioną grę. Szkoda więc, że studio Revistronic nie pozostało na rynku gier przygodowych, bo wtedy być może zdołałoby stać się jednym z ważniejszych developerów tej gałęzi branży. Niestety, do nurtu przygodówek - jak i do postaci Fenimore'a - powróciło dopiero siedem lat później, wydając grę "Fenimore Fillmore - The Westerner". Jednak zarówno ta produkcja, jak i kontynuacja "Fenimore Fillmore's Revenge", choć nie były szczególnie złymi grami, zebrały już oceny średnie, nie pozostawiając po sobie szerszego echa. Pozostać może więc żal niewykorzystanego w porę potencjału. Ale na otarcie łez wciąż pozostają "3 czaszki Tolteków", których z kart historii gier przygodowych nie wymaże już nic. A kto wie, może kiedyś ktoś pokusi się o wydanie odświeżonej reedycji, która zniwelowałaby tych kilka wad, które gra posiada, i historię trzech czaszek w końcu pokocha cały świat? Cóż, na pewno warto o tym przynajmniej marzyć.


Plusy:
+ Klimat i fabuła to gratka dla fanów westernów.
+ Kreskówkowy, lekko zwariowany humor.
+ Porządnie animowana, staranna oprawa graficzna.
+ Rozwiązania zabawne, lecz nie absurdalne.


Minusy:
- Uciążliwe prowadzenie dialogów
- Muzyki więcej nie ma, niż jest.
- Czasem animacja zmusza nas do czekania.
Aktualnie grane:
428 Shibuya Scramble
Yakuza: Dead Souls
Freedom Force

ODPOWIEDZ

Wróć do „3 czaszki Tolteków”