Pewne bardzo znane (a wręcz oklepane) powiedzenie mówi „Do trzech razy sztuka”. Przywołałem je, bo ono dobrze pasuje do mnie i do opisywanej tu gry. Pierwsze podejście miało miejsce, gdy tytuł ten razem z dwoma swoimi poprzednikami został dołączony na płytce do pewnego czasopisma. Niestety koszmarna grafika i skopane sterowanie szybko mnie od niego odrzuciły i odłożyłem Simona 3D na półkę. Potem jednak, po wielu miesiącach postanowiłem dać mu ponownie szansę, ale tym razem chciałem zagrać w wersję zlokalizowaną [poprzednio miałem (nie)przyjemność poznać wersję angielską], gdyż słyszałem, że nasz dubbing jest świetny. Zacząłem więc Szymka Czarodzieja trzy miesiące temu, ale gdy doszedłem do momentu, w którym poprzednio przerwałem, także i teraz dopadł mnie marazm i odechciało mi się grać. W końcu, po dwóch kolejnych „miechcach” wróciłem do niego na dobre i spędzałem regularnie czas przy tym tytule. Bawiłem się przy nim w sumie wiele godzin i...
... nie, nie powiem, czy był to czas stracony, czy miło spędzony (a przynajmniej nie powiem teraz). Z werdyktem wstrzymam się na koniec tego tekstu, w którym po przydługim wstępie nastąpi zasadnicza jego część. W niej wypadałoby powiedzieć kilka słów np. o fabule, która jest oryginalna jak kopia markowego obuwia czy perfum. Rozgrywkę zaczynamy, gdy Szymek powraca do świata żywych, gdyż za sprawą Sordida pod koniec poprzednika jego ciało i dusza się rozłączyły, a zły czarodziej przejął kontrolę nad ciałem naszego bohatera. Długo się z niego nie cieszył, bo jego pomocnik (Runt) stworzył mu nową i lepsza doczesną powłokę. W związku z tym możliwe jest ponowne połączenie sfery materialnej i duchowej Szymka, co dokonuje się dzięki m.in. Kalipso – magowi znanemu z poprzednich części. Gdy nasz bohater dojdzie w końcu do siebie, będzie chciał wrócić do swego świata, ale nim to nastąpi będzie musiał uratować ten, w którym aktualnie przebywa (swój zresztą też) i pokrzyżować plany swych przeciwników. Wydawać by się mogło, że jest to temat tak oklepany, że wręcz nudny. Nic bardziej mylnego, gdyż ta produkcja oferuje wiele godzin (naprawdę wiele, na pewno ponad 20, być może nawet około 30, co na dzisiejsze czasy jest wynikiem wręcz świetnym) dobrej zabawy podzielonej na sześć rozdziałów. Pełno w nich akcji, rozmów z napotkanymi postaciami (wśród nich znajomi z wcześniejszych odsłon serii – Bagniak, dwa demony czy wspomniani Sordid, Runt i Kalipso) czy przemierzania różnorakich i rozległych lokacji. Co prawda, to ostatnie ułatwiają teleporty, których rolę pełnią budki telefoniczne, ale nawet korzystanie z nich nie powoduje znacznego skrócenia czasu gry. Te cechy przeważyły wtórność fabuły i dlatego zaliczam ją na plus.
Największy plus dam jednak za humor. I nie mam tu na myśli tylko i wyłącznie świetnego dubbingu naszego bohatera, ale całość rozgrywki. Od samego jej początku (nim jeszcze przejmiemy kontrolę nad wydarzeniami) aż do końca napisów (widok Srodida rozmawiającego z żoną przez telefon komórkowy – bezcenny) towarzyszyć nam będą częste, niekontrolowane napady śmiechu. Tu po prostu nie ma dialogu bez śmiesznej riposty młodego czarodzieja; nie ma znaczącego wydarzenia popychającego do przodu fabułę bez jego ciętego komentarza; nie ma animacji, która nie powalałaby na kolana humorem sytuacyjnym; nie ma... No dobra, może trochę przesadziłem, ale ostatnią grą, przy której równie dobrze się bawiłem było chyba So Blonde, a więc tytuł z zeszłego roku. Dla przykładu podam, że w kościele można znaleźć tablice upamiętniające takie postacie jak D. Mono, Z.A. Raza czy Z. Gon; dialog Szymka z prawnikiem na bagnach czy reakcję naszego alter ego po spróbowaniu bigosu bagiennego przed wcześniejszym „zaprawieniem się”. Tu po prostu nie da się grać dłużej niż pięć minut bez minimum uśmiechu na twarzy, a często jest to po prostu radosne rżenie. Owszem, niektóre sytuacje nie wszystkich mogą śmieszyć np. gdy poprosimy pewnego chłopaczka o pomoc w zjedzeniu pudła kalafiorów. Aby się to stało trzeba je polać sosem serowym, tylko skąd wziąć ser, skoro ten sam chłopaczek zjadł go i nie zostawił nawet okruszka? Otóż sam żarłoczny dzieciak „poleje” warzywa „sosem”, trzeba go tylko do tego „zachęcić”, co może wydać się niektórym graczom niesmaczne. Cóż, ważne że smakowało temu małemu obżartuchowi
Smakowały mi, i to bardzo, różne nawiązania do innych dzieł przemysłu rozrywkowego (zresztą jest to typowe dla tej serii, bo w każdej części to spotkałem). Już widząc planszę z napisem „Rozdział pierwszy” litery przywołują skojarzenia z Indianą Jonesem. Jeśli jednak, ktoś ich nie miał, to po ucieczce przed wielką kulą i po przejściu nad przepaścią mieć je będzie. Często też przywoływane były „Gwiezdne Wojny” np. przez możliwość nazwania się Jar Jar Binks (w konkursie rzutu krasnoludem) czy przez przywołanie słynnego cytatu Yody: „Rób albo nie rób. Nie ma próbowania”. To nie wszystko, bo jedna z postaci niezależnych nazywa się Kumam Rabarbarzyńca, ponadto spotkamy wieśniaka, który wymieni się z nami – my damy mu magiczne nasionka fasoli, a on da nam krowę. Ponadto, tuż po wspomnianej sytuacji z kalafiorami Szymek wspomina, że powiela pewien patent z części pierwszej, a właściwie z drugiego Monkey Island. To oczywiście nie wszystko, ale dzięki temu gra jest naprawdę przyjemna.
Niestety, podobnego zdania nie można powiedzieć o zagadkach. Po pierwsze dlatego, że tych „puzzlowatych” praktycznie nie ma, na siłę można tu zaliczyć przechodzenie przez ruchome piaski na bagnach. I to wszystko, reszta to w dużej mierze zadania związane z różnymi przedmiotami targanymi w ekwipunku. Są też, i to w dużej ilości czasówki i zręcznościówki. O ile chodzenie po linie nad przepaścią wymaga jedynie naprzemiennego klikania dwóch klawiszy i da się to zrobić w stosunkowo niewielkiej ilości prób, to inne zadania już takie proste nie są. Wspomnę tu po pierwsze fajerwerki Gandulfa, przez które musiałem zmieniać obłożenie klawiszy; po drugie – kaczki w lunaparku, gdzie praktycznie nie było miejsca na błąd. Za długo zwlekałeś z wycelowaniem do kaczki – to one „odlatywały”, za szybko wystrzeliłeś z jojo – nie trafiłeś. Po trzecie – ucieczka z Nexusa pod koniec gry – owszem Nexus się walił więc dla podkreślenia realizmu nie był on już taki, jak wcześniej, ale żeby praktycznie nie było widać drogi, po której trzeba biec, aby zdążyć? Tragedia, która spowodowała, ze w dwóch ostatnich przypadkach musiałem korzystać z forumowych zapisów. A wystarczyło w przypadku kaczek zwiększyć trochę limit czasowy albo nie kazać zdobywać maksymalnej ilości punktów aby zdobyć odpowiednią nagrodę. Z kolei podczas ucieczki można było zastosować np. strzałki wskazujące odpowiedni kierunek, jak to jest np. w wielu samochodówkach i ścigałkach. To sprawiło, że zamiast satysfakcji z rozwiązania łamigłówki znacznie częściej towarzyszyło mi uczucie ulgi, że „wreszcie przeszedłem tę !%^&^&##~% zręcznościówkę i mogę ruszyć dalej”. Cóż, ja za nimi nie przepadam, podobnie jak większość miłośników przygodówek, więc za to odejmę trochę z końcowej oceny.
Tak samo postąpię uwzględniając sterowanie. I nie chodzi tylko o to, że odbywa się ono za pośrednictwem klawiatury, bo to jeszcze można przeboleć. Podstawowy zarzut dotyczy pracy kamery – jest ona zbyt statyczna, obraca się zbyt późno w stosunku do wydanych przez gracza komend, co skutkuje tym, że często trzeba poruszać się „na czuja”. Poza tym kwestia związana ze wspomnianymi fajerwerkami – chcąc zmienić obłożenie klawiszy (WSAD na strzałki i z powrotem na WSAD po zagadce) musiałem zapisać się przed tym zadaniem, wyjść z gry, uruchomić program konfiguracyjny, zmienić ustawienia, wejść do gry, rozwiązać zagadkę, zapisać się, wyjść z gry, ponownie uruchomić program konfiguracyjny, ponownie zmienić ustawienia i ponownie włączyć grę. A wszystko przez to, że nie było odpowiedniej opcji w menu. Nie było też informacji, jaki klawisz odpowiada za przewijanie dialogów i gdyby nie informacja od Uli, to bym nie wiedział, że jest to Backspace. Jedyny pozytyw sterowania to opcja związana z klawiszem CapsLock – po jego wciśnięciu nasz czarodziej zap.....lał jak bolid formuły 1. Dzięki temu klawiszowi można było przejść jedną czasówkę (bez niego nie byłoby to możliwe), ale korzystałem z niego także poruszając się po mieście, bo trwało to równie szybko (a czasami wręcz szybciej) jak wtedy, gdy używałem budek telefonicznych.
Szybko też wyrobiłem sobie zdanie o grafice, właściwie to przez nią moje pierwsze podejście do tego tytułu było tak krótkie. Trudno jednak się temu dziwić, gdyż nawet po uwzględnieniu wieku gry trudno usprawiedliwić to, co widzimy na ekranie. A widzimy totalną szpetotę, szczególnie w przypadku postaci. O ile bowiem budynki wyglądają jeszcze w miarę przyzwoicie, to cała reszta już nie. Drzewa to albo brązowy walec z zielona kula na górze albo zielony stożek w zależności od tego, czy ma to być drzewo liściaste czy iglaste. Z kolei postacie mają kanciaste kształty, a ich ręce to dwa sześciany. Zresztą nawet Szymek się z tego naśmiewa, a on wytyka wszystkie błędy wszystkiemu i wszystkim. A to nie koniec, gdyż w tej grze nie ma czegoś takiego jak mimika postaci. O ile w przypadku naszego czarodzieja próbowano coś z tym zrobić i można zobaczyć, jak on mruga oczami czy porusza ustami, o tyle w przypadku pozostałych bohaterów nawet tego nie ma. Czy to dostawca pizzy, czy to gobliny pilnujące bramy miasta czy ktoś inny – wyraz ich twarzy nie zmienia się podczas rozmowy. W efekcie widzimy jak rozmawia z nami ktoś, kto ma szeroki uśmiech ze wszystkimi zębami na wierzchu. Wygląda to co najmniej dziwnie i całkowicie nienaturalnie. Co prawda, podobne zdanie można powiedzieć widząc Szymka podczas biegu (szczególnie z włączonym klawiszem CapsLock), ale jego szybkość jest pewną rekompensatą. W sumie animacja postaci w porównaniu z innymi aspektami oprawy wideo jest całkiem poprawna, choć i tak do ideału sporo jej brakuje.
Ze spraw technicznych na plus zaliczyć mogę tylko oprawę dźwiękową. Była ona na dużo bardziej adekwatnym do roku premiery poziomie, więc to, co mogło wydać jakiś dźwięk brzmiało całkiem dobrze. Do tego należy dodać sporo różnych kawałków muzycznych przygrywających w tle, zmieniających się głównie w zależności od miejsca, w którym aktualnie był Szymek. Dzięki temu muzyczka nie była nużąca, ale przeciwnie – miła i relaksująca.
Na koniec opiszę polonizację, a jest o czym pisać. Co więcej, można pisać o niej tylko dobrze, bo świetną robotę wykonał Maciej Stuhr odgrywający rolę tytułową. Świetnie dobrany głos, wręcz idealnie pasujący do tej postaci sprawił, że spędzanie czasu przy tej produkcji było o wiele przyjemniejsze. Dobrze swe zadanie wykonał też Henryk Gołębiewski w roli Bagniaka, choć on miał o wiele mniej okazji do wykazania swego kunsztu. Bardzo dobrze podłożono głosy pod inne postacie – wróżkę, która była naszą instruktorką (i która, według mojej siostry, wygląda jak Wróżka Chrzestna ze Shreka), Kalipso, Runta itd. Nieco gorzej było z tekstem, który nie zawsze zgadzał się idealnie z kwestią aktualnie wypowiadaną przez danego bohatera, ale takich przypadków nie było zbyt wiele. Podsumowując całość lokalizacji, to wykonano naprawdę kawał porządnej roboty.
Nadszedł czas na podsumowanie i stwierdzenie, czy przy tej grze straciłem tylko czas, czy nie. Biorąc wszystkie za i przeciw uznam, że mimo wszystko było warto, głównie ze względu na humor i nawiązania do innych dzieł przemysłu rozrywkowego. Poza tym dzięki ukończeniu tej części serii mam ciągłość fabularną, mam połączenie prequeli z czwórką, mam więc pełny obraz sytuacji. Z drugiej strony grafika, fatalne sterowanie i olbrzymia ilość czasówek i zręcznościówek znacząco obniżą końcową ocenę. Z tego względu tę grę polecam tylko tym, którzy znają poprzednie odsłony i chcą poznać dalsze perypetie Szymka. Polecam im szczególnie polską wersję językową, bo nasz dubbing jest świetny i gwarantuje częste i regularne salwy śmiechu.
OCENA GRY: 6/10
ZALETY:
+ humor!
+ nawiązania do innych filmów i gier
+ długość gry
+ fabuła
+ muzyka
+ polonizacja
WADY:
- zagadki
- czasówki i zręcznościówki
- grafika
- sterowanie
