
Guybrush widząc co uczynił nie zamierzał siedzieć z założonymi rękami i rozpaczać, tylko wziął się do roboty. Nim jednak zajął się odwróceniem złego zaklęcia musiał odnaleźć Elaine. A wszystko dlatego, że klątwa zamieniła ją w złoty posąg, który stał się łakomym kąskiem dla konkurencji Mr Threepwooda. Konkurencja ta, czyli inni piraci, widząc samotny złoty posąg nie namyślali się wiele i zabrali go ze sobą. W związku z tym pierwsze co nasz hero musi zrobić, to odszukać swą ukochaną, a dopiero potem można pomyśleć o odwróceniu złego czaru. Te problemy to jednak tylko preludium do prawdziwych tarapatów, a te jak zwykle, „zapewni” LeChuck. Nim jednak dojdzie do ostatecznej rozgrywki na Małpiej Wyspie, nasz bohater odwiedzi takie miejsca jak Plunder, Blood czy Skull Island. Przeżyje tam sporo przygód, które nam – graczom zapewnia zabawę na długi czas. Nie będzie się jednak tego odczuwało, bo gra wciąga jak tornado i to jest także zasługa fabuły. Jest ona bowiem ciekawie skonstruowana, nie brakuje w niej zwrotów akcji, a tempo jej rozwoju jest również na wysokim poziomie. Jest więc jednym z argumentów przemawiających na korzyść opisywanej tu gry.
Kolejnym jest tradycyjnie już humor. Jak zwykle twórcy zadbali o jego poziom i obfitość. Śmiać się będziemy praktycznie ze wszystkiego, z czego tylko można – od intra, w którym widzimy Guybrusha dryfującego na tratwie, aż do szczęśliwego zakończenia. Wiem, że zapewne trudno w to uwierzyć, ale dla mnie ta część Małpiej Wyspy jest najśmieszniejsza ze wszystkich. Wśród ogromu dobrego humoru, najlepszymi momentami są według mnie filmik przedstawiający odczarowanie Elaine, konkurs w rzucie belą drewna oraz pierwsze „spotkanie” naszego alter ego z kapitanem Rottinghamem, które znacznie utrudni zdjęcie klątwy z ukochanej. To oczywiście tylko mały wycinek atrakcji, jakie czekają na nas w tej grze, niemniej uważam, że każdy powinien znaleźć wśród nich coś, co mu się spodoba i co zapamięta na długo.

Oczywiście morskie walki to nie jedyne zagadki, jakie spotykamy w grze. Oprócz nich będziemy mieli okazję wziąć udział we wspomnianym konkursie rzutu belą, pojedynku w grze na banjo i innych. Są one naprawdę ciekawe, mają odpowiedni poziom trudności i zapewniają dobrą gimnastykę dla umysłu. Czy trzeba pisać coś więcej? Chyba nie ;-)

Teraz słów kilka o interfejsie, gdyż jest on inny niż w poprzedniku. Tutaj całość obsługujemy myszą – najpierw najeżdżamy kursorem na aktywne miejsce i przytrzymując LPM wywołujemy mini menu w postaci monety. Są na niej 3 obrazki najechanie i klikniecie na rękę to wykonanie jakiejś akcji (np. podniesienie przedmiotu), klik na czaszce to komenda wykonanie komendy „obejrzyj”, a klik na ptasi dziób to rozmowa; z kolei PPM to pokazanie ekwipunku. I choć z początku nie każdy może wiedzieć, jak ten system działa, ba można mieć problemy ze zrobieniem czegokolwiek, to po paru minutach wszystko staje się jasne i ma się wrażenie, że to „międzymordzie” zna się co najmniej kilka lat. To naprawdę proste, można wręcz stwierdzić, że banalne.
Curse of Monkey Island to naprawdę świetna gra, mająca wszystko, co tylko można sobie zażyczyć. Piękna grafika, świetne zagadki, mnóstwo dobrego humoru, cała masa nawiązań do innych produktów przemysłu rozrywkowego (ich obecność jest wręcz wpisana w tę serię jak LeChuck czy Voodoo Lady, więc nie wspominałem o czymś tak oczywistym ;-) i wszystko inne sprawia, że całość jest po prostu rewelacyjna, niezapomniana i ponadczasowa. To produkcja, która jest wzorem dla innych, o czym sam się przekonałem. W tej grze można się po prostu zakochać i to miłością od pierwszego wejrzenia. Mnie to dopadło, dlatego nawet zbyt wielka głowa Guybrusha nie jest wystarczającym powodem, aby obniżyć końcową ocenę. To gra kultowa w pełnym tego słowa znaczeniu i dlatego dam jej również „kultową” notę.
ZALETY:
+ zagadki
+ bitwy morskie
+ grafika
+ humor
+ i wszystko inne
WADY:
- za duża głowa Guybrusha
- i to by było na tyle.
