Dead Reefs – minirecenzja
Ostatnimi czasy wpadłam w szał mikołajkowych zakupów. Jedną z zakupionych przeze mnie gier była Dead Reefs. Mimo średnich ocen na wszelakich portalach, zachęcona ciekawą okładką i niską ceną (9.90zł) postanowiłam dać tytułowi szansę. Po małych problemach z uruchomieniem wreszcie udało mi się odpalić grę.
Mamy rok 1727. Na polecenie Jej Królewskiej Mości przybywamy na wyspę Dead Reefs w butach Sir Amadey Finvinero (aparycją przypominającego nieco pewnego znanego aktora
), w celu wyjaśnienia śmierci Patricka Wyndhama – syna tutejszego Barona. Dość dodać, że niegdyś wyspa zamieszkana była przez piratów, a jej niezbyt rozmowni mieszkańcy po dziś dzień wierzą w istnienie klątwy. Nie zdradzę zbyt wiele, mówiąc, że zbrodnia ta jest bardziej skomplikowana niż się na pierwszy rzut oka wydaje. Fabuła zgrabnie łączy wątki paranormalne i kryminalne i potrafi przykuć do ekranu, mimo iż nie jest zbytnio odkrywcza. Jednak postacie, z którymi przyjdzie nam wchodzić w interakcje, są nijakie. Szybko się o nich zapomina.
Przejdźmy teraz do wyzwań stawianych przed graczem. Te nie są trudne. Głównie opierają się na używaniu odpowiednich przedmiotów. Zazwyczaj są one dość logiczne, wyjątek stanowi ostatnia zagadka, którą rozwiązuje się metodą prób i błędów. Będziemy m.in. przesuwać panele w odpowiednie miejsca, by otworzyć tajne przejścia, mieszać substancje w odpowiednich ilościach, czy też odtwarzać przepis na eliksir. Są to standardowe wyzwania pojawiające się w prawie każdej grze przygodowej. Czasem jednak należy uważać przy swoich wyborach, bowiem w grze można zginąć. Na nasze szczęście przezorni twórcy zaimplementowali funkcję autosave przed co niebezpieczniejszymi wyzwaniami.
Bardzo dużym minusem tytułu jest sterowanie, bohaterem kierujemy za pomącą klawiszy WSAD, czynności: użycie przedmiotu, przyjrzenie się, rozmowa, ekwipunek są przypisane do strzałek, a zatwierdzenie wyboru na ekranie zagadki dokonujemy spacją. O ile jeszcze do sterowania postacią idzie się przyzwyczaić, tak poruszania się po ekwipunku nie ogarnęłam do końca gry. Sądzę, że typowy system point’n click sprawdziłby się o wiele lepiej.
Oprawa wizualna prezentuje się bardzo dobrze. Na pochwałę zasługuje rozchodzenie się światła w dość szaroburych lokacjach oraz modele postaci. W czasie przybliżeń są one naprawdę szczegółowe. Gorzej jest z animacją postaci, ta porusza się sztywno, jakby miała wsadzony kij w wiadome miejsce
. Lokacje są dość różnorodne, ale jako że poruszamy się po niewielkiej wysepce, szału nie ma. Świat możemy oglądać również z perspektywy pierwszej osoby. Problemy mogą sprawiać dość małe literki na wszelakich dokumentach znajdowanych podczas gry. Na płynność wpływają też dość częste ekrany wczytywania. Mankamentem, na pewno, jest zupełnie nie budująca klimatu muzyka, która w grach z dreszczykiem odgrywa niebagatelne znaczenie. Tutaj ona sobie po prostu przygrywa, a my nie zwracamy na nią zupełnie uwagi. Wyjątek stanowi początkowa sekcja w posiadłości Wyndhamów, gdzie muzyka potrafi zburzyć całą atmosferę grozy. Nie jestem też pewna co do wyboru głosów niektórych postaci, o ile jeszcze główny bohater brzmi nieźle, to większość postaci, szczególnie kobiecych, została źle dobrana.
Grę oceniam na 7.5. Uważam, że mimo swoich wad jest to tytuł warty polecenia, przy którym miło spędzi się 6-7 godzin potrzebnych do jego ukończenia.