Opowiedziana w niej historia jest dość ciekawa, choć zaczyna się dość sztampowo. Otóż niejaka Adrienne, wraz z mężem wprowadzają się do zakupionego niedawno zamku. Początkowo jest miło i przyjemnie, ale z czasem zaczynają ją dręczyć nocne koszmary, a jej ślubny – Don – zaczyna się dziwnie zachowywać. Adrienne zaczyna rozpytywać mieszkańców pobliskiego miasteczka oraz przeszukuje różne zakamarki ich nowej posiadłości. W wyniku jej prywatnego śledztwa dowiaduje się ona sporo o niejakim Zoltanie, który wiele lat wcześniej był mieszkańcem tej samej nieruchomości, co ona. Jak się okaże sprawa ma związek z potężnymi, ciemnymi mocami, które wspomniany Zoltan przywołał i które teraz znów zaczynają działać. Czy naszej bohaterce uda się powstrzymać złe siły? Czy ona i jej mąż będą mogli ułożyć sobie życie, czy też zmieni się ono bezpowrotnie? Aby się tego dowiedzieć należy ukończyć siedem rozdziałów, z których składa się fabuła. Wydawać by się mogło, że to dużo i że dzięki temu sięgając po tę pozycję zapewnimy sobie odpowiednio długą rozrywkę. Niestety, poza pierwszym rozdziałem, pozostałe są bardzo krótkie, gdyż da się je przejść w czasie poniżej pół godziny każdy. W efekcie, do napisów końcowych doszedłem po około czterech, może pięciu godzinach i to przy uwzględnieniu faktu, że finał musiałem powtarzać kilka razy (ale o tym będzie nieco dalej). Szkoda, bo opowieść jest interesująca i wraz z rozwojem fabuły coraz bardziej przykuwa do monitora.
Niestety, zagadki nie były elementem, który sprawiał, że jeszcze chętniej uruchamiałem to dzieło firmy Sierra. Po pierwsze, nie ma tu żadnej, dosłownie żadnej łamigłówki, żadnego zadania nieprzedmiotowego. Zresztą tych związanych z zawartością naszych kieszeni też wiele nie ma, pewnie dlatego, że w ekwipunku można mieć maksymalnie osiem rzeczy. Ich wykorzystanie jest logiczne, w związku z czym ogólny poziom trudności zbyt wysoki nie jest. Gdyby jednak ktoś miał problemy, to zawsze może skorzystać z systemu podpowiedzi. Aby to zrobić, należy kliknąć czaszkę widoczną po lewej stronie ekranu. Jej rady konkretne nie są, a czasem są nieco mylące. Tak było, gdy usłyszałem, że brakująca część teleskopu leży koło wspomnianego przyrządu, a faktycznie była dwa ekrany dalej. Pewnie na te niedogodności (denerwujące, ale do przeżycia) przymknąłbym oko, gdyby nie jedna rzecz – finał. Otóż bowiem, praktycznie drugie pół siódmego rozdziału to jedna wielka czasówka. Jak tylko się zaczęła, to wtedy też swój początek miały różne dodatkowe „atrakcje”. Za pierwszym razem nie bardzo wiedziałem, co mam zrobić, więc szybko mnie dorwano i zginąłem. Potem okazało się, że brakuje mi pewnego przedmiotu, który można było zdobyć w rozdziale szóstym. W podejściu trzecim (po wczytaniu sejwa i zdobyciu tej rzeczy) zaszedłem nieco dalej niż na początku, ale i tak poszedłem nie w tą stronę co trzeba i widząc, że mnie dorwą, chciałem spróbować jeszcze raz. Pojawiło się wtedy pewne ostrzeżenie, ale uznałem, że chodzi o to, że utracę dotychczasowy postęp w sekwencji finałowej i będę musiał zacząć ją jeszcze raz. Jako, że tego chciałem, więc potwierdziłem, że tego chcę. A co tak naprawdę się stało? To, że straciłem swój zapis, a ponieważ gra nadpisywała postęp na jednym sejwie, więc zacząłem się wkurzać, bo spodziewałem się, że muszę przejść całość jeszcze raz. Na szczęście udało się tego uniknąć, bo opcja „start new game” umożliwia rozpoczęcie rozgrywki od dowolnego rozdziału. Myślałem, że jak zacznę od tego ostatniego, to będzie dobrze, ale nie, nie było. Czemu? Bo znów w ekwipunku nie było tej samej rzeczy, o której pisałem wyżej. Trzeba było więc rozpocząć od rozdziału numer sześć, zdobyć to coś, pozbierać inne, ważne elementy i liczyć, że podczas czasówki wszystko będzie OK. Oczywiście, to by było zbyt piękne, gdyby po tej „kasacji sejwa” udało mi się wszystko przejść od razu, aby mogło być prawdziwe, więc tak nie było. Na szczęście za trzecim – czwartym podejściem (po wspomnianej utracie zapisu) dotarłem do szczęśliwego finału (dosłownie i w przenośni), ale ile na tym nerwów zjadłem – wiem tylko ja.
Graficznie nie wygląda ona już tak dobrze, jak wtedy gdy miała ona swoją premierę (czyli ponad dwadzieścia lat temu). Zrealizowano ją w technice FMV, czyli innymi słowy jest to interaktywny film, w którym bohaterów grają żywi aktorzy. Sceny z ich udziałem kręcone były przy zastosowaniu techniki „blue box”, a więc zamiast lokacji czy scenografii było niebieskie tło, na które później komputerowo nałożono tekstury z miejscówkami. Niestety, wówczas ta technika nie była aż tak rozwinięta, więc widać, że postacie i tła to dwie odrębne rzeczy. Mimo to ogólne wrażenie nie jest złe, zwłaszcza w przypadku wspomnianych scenerii – zarówno wnętrza naszej posiadłości, jak i budynki wokół niej czy pobliskie miasteczko wyglądają naprawdę dobrze i robią spore wrażenie (nawet większe niż widoczne na ekranie piksele). Podobnie jest z przerywnikami filmowymi, które bardzo dobrze budują klimat. W wielu z nich ukazane są dość brutalne sceny, w których widać czyjś zgon. Niektóre z nich są nadal bardzo „mięsiste” i co u wrażliwszych graczy mogą wywołać odruch wymiotny. U mnie aż tak silnej reakcji one nie spowodowały, ale widok tych zabójstw budził we mnie obrzydzenie. Nie znaczy to, że są złe, po prostu horrory to nie moje klimaty, ale tutaj takie cut-scenki są zrozumiałe i uzasadnione. W sumie więc oprawa graficzna to mocny punkt tej produkcji.
Podobnie jest z oprawą audio. Co prawda muzyka nie wpadła mi jakoś za bardzo w ucho i poza chóralnymi śpiewani słyszalnymi w menu czy piosenką z napisów końcowych (swoją drogą bardzo fajną, ale, moim zdaniem, niespecjalnie pasującą do klimatu tej produkcji) wiele nie zapamiętałem. Dźwiękowo jest naprawdę dobrze – czy to odgłos ognia trzaskającego w kominku, czy to wyłamywane deski, czy cokolwiek innego – brzmiało to naprawdę realistycznie. Również w głosach aktorów było słychać, że potrafią oni nimi grać, a nie tylko mówić monotonnie, jakby czytali swe kwestie z kartki. A skoro przy głosach jesteśmy – lepiej skupić się na poszczególnych dialogach, gdyż w „Phantasmagorii” nie ma podpisów. Oczywiście, wspomniane rozmowy odbywają się po angielsku, a ponieważ polskiej wersji tej gry nie ma, więc jeśli ktoś nie zna „lengłydżu” choćby w stopniu średnim, to może nie załapać, o co w tej całej historii chodzi.
Sterowanie w tej grze jest banalne, gdyż używamy do niego tylko myszy. Niezależnie więc, czy chcemy gdzieś pójść, użyć jakiegoś przedmiotu, czy z kimś pogadać, to wystarczy parę kliknięć i po sprawie. Jedyne, co może nieco zaskakiwać, to fakt, że nie ma tu czegoś takiego jak wybór opcji dialogowych, choć z drugiej strony może to i lepiej? W końcu dzięki temu ten element wygląda bardziej naturalnie.
No dobrze, a jak ja oceniam tę produkcję? Szczerze mówiąc z jednej strony jest ciekawie, klimatycznie, a i oprawa audio – wizualna daje radę. Z drugiej strony jest krótko, prosto (przez większość gry), a czasami wkurzająco (końcówka fabuły). Mimo tych wad nie żałuję, że zagrałem w „Phantasmagorię”, bo to generalnie całkiem dobra gra, która słusznie zaliczana jest do klasyki gatunku, zwłaszcza do tej jego części spod znaku FMV. Każdy, kto jeszcze nie zna tego tytułu powinien się z nim zapoznać, bo warto.
ZALETY:
+ niezła fabuła
+ klimat grozy
+ grafika
+ oprawa audio
WADY:
- za krótka
- za prosta
- denerwująca czasówka na koniec