Mieszka ona w Nowym Jorku i zarabia, pisząc artykuły do pewnej gazety. Poznajemy ją, gdy stoi na moście Brooklyńskim i rozsypuje prochy swej zmarłej ciotki Lauren. Rosa zbyt dobrze jej nie znała, bo ciotka ćwierć wieku spędziła w szpitalu psychiatrycznym. Była ona jednak jej najbliższą rodziną, więc to do Rosy zadzwoniono z wieścią o śmierci Lauren. Po jej „pogrzebie” życie młodej dziewczyny już nie będzie takie samo, choć początkowo niewiele na to wskazuje. Wszak panna Blackwell ma różne obowiązki i musi je wykonać. Wśród nich jest zlecenie od szefa, który kazał jej napisać artykuł o samobójstwie pewnej studentki, która rzuciła się z dachu akademika. Poza tym dyrektor placówki, w której przebywała jej krewna, domaga się spotkania i rozmowy o zmarłej. Te, na pozór zwykłe czynności odmienią życie Rosy. Pozna ona prawdę o „szaleństwie” zmarłej krewnej, bo ono i ją dopadnie. Spotka też Joeya – ducha, którego imię pojawiało się w dokumentach ze szpitala. Dowie się również, jakie jest jej nowe zadanie i na jakich zasadach będzie opierać się jej współpraca ze zmarłym panem Mallone. To wszystko i nie tylko stanowi oś fabuły gry. Z jednej strony jest ona ciekawa, gdyż wątek duchów w przygodówkach nie jest nadmiernie eksploatowany, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę te tytuły, w których zjawa jest głównym bohaterem. Na dobrą sprawę pamiętam jedynie „Ghost in the Sheet”, ale ani nie była ona jakoś bardzo wybitna, ani nie jest to też żadna nowość. Z drugiej strony gra jest przeraźliwie krótka – ukończenie jej zajęło mi trzy godziny. Co prawda istnieje sposób, by wydłużyć czas rozgrywki o kolejne dwie godziny, ale wątpię, aby było wielu chętnych do wypróbowania go. Chodzi bowiem o to, aby włączyć komentarze autora – Dave’a Gilberta i zwyczajnie ich wysłuchać. Jeśli to zrobicie, to już od początkowego menu aż do końcowych napisów co jakiś czas (na początku baaaaaardzo często, potem nieco rzadziej) pojawiać się wam będzie na środku ekranu albo twarz wspomnianego pana, albo tort z pięcioma świeczkami (w zależności od rodzaju komentarza) i będziecie słuchać pogadanek o wszystkim. Nagrodą za to jest AŻ osiągnięcie na Steamie, więc ci, którzy mają je głęboko w poważaniu, mogą sobie je darować i cieszyć się grą. A daje ona sporo dobrej rozrywki, także dlatego, ze fabuła jest po prostu ciekawa.
Jeśli idzie o stronę wizualną, to jest ona stylizowana na oprawę retro. Trudno nie zauważyć pikseli, rozmazanych konturów postaci (także na zbliżeniach widocznych podczas dialogów) czy różnych przedmiotów, zarówno na pierwszym planie, jak i w tle. Mnie osobiście takie „postarzanie” grafiki generalnie nie przeszkadza, niemniej pierwsza odsłona serii Blackwell, nawet przy uwzględnieniu celowości pikselozy, podoba się co najwyżej średnio. Trochę za bardzo kłuje to w oczy, widać że Dave Gilbert i jego studio Wadjet Eye Games dopiero raczkowało, tworząc tę grę i że dopiero uczyło się robić dobrą oprawę w starym stylu.
Na tym mógłbym już w zasadzie zakończyć ten tekst. O sterowaniu nie ma co pisać, bo to klasyczny point and click nieco zmodyfikowany jedynie w kwestii korzystania z ekwipunku, ale o tym pisałem już wyżej. O polonizacji też pisać nie będę, bo takowej nie ma, na szczęście z języka angielskiego użyto raczej podstawowego zestawu słownictwa, więc po tę grę mogą śmiało sięgnąć osoby, które „średnio na jeża” są obyte z „lengłydżem”. Czas więc na podsumowanie.
ZALETY:
+ fabuła
+ klimat
+ oprawa audio (szczególnie dubbing)
WADY:
- za krótka
- za mało zagadek nieprzedmiotowych
- niezbyt udana graficznie