Blackwell: legacy - recenzja

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Adam_OK
Moderator
Posty: 3415
Rejestracja: 24 lutego 2013, 10:28
Lokalizacja: Ząbki koło Warszawy
Podziękował(a): 89 razy
Otrzymał(a) podziękowania: 66 razy
Płeć:

Blackwell: legacy - recenzja

Post autor: Adam_OK » 02 sierpnia 2015, 10:29

Obrazek
Odziedziczyć można różne rzeczy. Może to być kolor oczu, włosów, długość nosa oraz podatność/odporność na różne choroby, które to cechy zapisane są w naszym zestawie genów. Można dostać w spadku dom, samochód, firmę albo... długi. To wszystko jednak nic w porównaniu z tym, co po swojej babce i ciotce w schedzie dostała Rosangela Blackwell.

Mieszka ona w Nowym Jorku i zarabia, pisząc artykuły do pewnej gazety. Poznajemy ją, gdy stoi na moście Brooklyńskim i rozsypuje prochy swej zmarłej ciotki Lauren. Rosa zbyt dobrze jej nie znała, bo ciotka ćwierć wieku spędziła w szpitalu psychiatrycznym. Była ona jednak jej najbliższą rodziną, więc to do Rosy zadzwoniono z wieścią o śmierci Lauren. Po jej „pogrzebie” życie młodej dziewczyny już nie będzie takie samo, choć początkowo niewiele na to wskazuje. Wszak panna Blackwell ma różne obowiązki i musi je wykonać. Wśród nich jest zlecenie od szefa, który kazał jej napisać artykuł o samobójstwie pewnej studentki, która rzuciła się z dachu akademika. Poza tym dyrektor placówki, w której przebywała jej krewna, domaga się spotkania i rozmowy o zmarłej. Te, na pozór zwykłe czynności odmienią życie Rosy. Pozna ona prawdę o „szaleństwie” zmarłej krewnej, bo ono i ją dopadnie. Spotka też Joeya – ducha, którego imię pojawiało się w dokumentach ze szpitala. Dowie się również, jakie jest jej nowe zadanie i na jakich zasadach będzie opierać się jej współpraca ze zmarłym panem Mallone. To wszystko i nie tylko stanowi oś fabuły gry. Z jednej strony jest ona ciekawa, gdyż wątek duchów w przygodówkach nie jest nadmiernie eksploatowany, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę te tytuły, w których zjawa jest głównym bohaterem. Na dobrą sprawę pamiętam jedynie „Ghost in the Sheet”, ale ani nie była ona jakoś bardzo wybitna, ani nie jest to też żadna nowość. Z drugiej strony gra jest przeraźliwie krótka – ukończenie jej zajęło mi trzy godziny. Co prawda istnieje sposób, by wydłużyć czas rozgrywki o kolejne dwie godziny, ale wątpię, aby było wielu chętnych do wypróbowania go. Chodzi bowiem o to, aby włączyć komentarze autora – Dave’a Gilberta i zwyczajnie ich wysłuchać. Jeśli to zrobicie, to już od początkowego menu aż do końcowych napisów co jakiś czas (na początku baaaaaardzo często, potem nieco rzadziej) pojawiać się wam będzie na środku ekranu albo twarz wspomnianego pana, albo tort z pięcioma świeczkami (w zależności od rodzaju komentarza) i będziecie słuchać pogadanek o wszystkim. Nagrodą za to jest AŻ osiągnięcie na Steamie, więc ci, którzy mają je głęboko w poważaniu, mogą sobie je darować i cieszyć się grą. A daje ona sporo dobrej rozrywki, także dlatego, ze fabuła jest po prostu ciekawa.


Obrazek
Na dobrą rozrywkę w przygodówkach składają się również zagadki. Tutaj (co za nowość! ;) ) dominują te przedmiotowe. Na szczęście nie będziemy ze sobą nosić połowy zawartości swego mieszkania oraz wszelkich przedmiotów znalezionych na ulicy czy w innych lokacjach. Korzystanie z nich jest nieco inne niż zazwyczaj. O ile wzięcie czegoś odbywa się przez kliknięcie na tym przedmiocie, o tyle użycie go we właściwym miejscu nieraz odbywa się podczas rozmowy. Początkowo wydaje się to niewygodne, ale można się do tego przyzwyczaić. W ekwipunku będzie też stosunkowo dużo dokumentów, zdjęć i notatnik. Z tym ostatnim wiąże się coś, co można uznać za łamigłówkę – otóż zapisujemy w nim różne hasła, które pełnią też rolę tematów do rozmowy z innymi osobami. Nie wszyscy są jednak tacy mili, by od razu powiedzieć nam wszystko, co chcemy usłyszeć. Z tego też powodu trzeba czasem połączyć ze sobą dwa takie hasła, by powstało jedno nowe. Niestety – z tej opcji skorzystamy zaledwie parę razy w całej grze, a że innych zagadek „puzzlowatych” brak, więc za ten element muszę odjąć nieco punktów od oceny końcowej.

Jeśli idzie o stronę wizualną, to jest ona stylizowana na oprawę retro. Trudno nie zauważyć pikseli, rozmazanych konturów postaci (także na zbliżeniach widocznych podczas dialogów) czy różnych przedmiotów, zarówno na pierwszym planie, jak i w tle. Mnie osobiście takie „postarzanie” grafiki generalnie nie przeszkadza, niemniej pierwsza odsłona serii Blackwell, nawet przy uwzględnieniu celowości pikselozy, podoba się co najwyżej średnio. Trochę za bardzo kłuje to w oczy, widać że Dave Gilbert i jego studio Wadjet Eye Games dopiero raczkowało, tworząc tę grę i że dopiero uczyło się robić dobrą oprawę w starym stylu.


Obrazek
Trochę lepiej jest z oprawą dźwiękową, szczególnie w kwestii dubbingu postaci. Zgodnie z tym, co opowiadał twórca w komentarzach, większość postaci mówi głosami aktorów znanych ze wcześniejszej produkcji tego studia – The Shivah. Byli to więc ludzie z pewnym doświadczeniem w branży, więc wiedzieli jak należy wykonać swą pracę. I wiedzę tę wykorzystali właściwie, bo naprawdę dobrze dobrano głosy, zarówno do pary głównych bohaterów, jak i do całej reszty. Jest też oczywiście i muzyczka, ale nie zapada ona głęboko w pamięć, więc nie będę tworzyć o niej poematów, stwierdzę tylko fakt jej istnienia. Są też oczywiście i inne dźwięki takie jak szczekanie psa, wycie wiatru czy dzwoniący telefon. Brzmią one naturalnie i stanowią dopełnienie całkiem udanej oprawy audio.

Na tym mógłbym już w zasadzie zakończyć ten tekst. O sterowaniu nie ma co pisać, bo to klasyczny point and click nieco zmodyfikowany jedynie w kwestii korzystania z ekwipunku, ale o tym pisałem już wyżej. O polonizacji też pisać nie będę, bo takowej nie ma, na szczęście z języka angielskiego użyto raczej podstawowego zestawu słownictwa, więc po tę grę mogą śmiało sięgnąć osoby, które „średnio na jeża” są obyte z „lengłydżem”. Czas więc na podsumowanie.
Obrazek
Blackwell Legacy to taki przeciętniak. Fabularnie całkiem udany i oryginalny (głównie za sprawą wątku Joeya) z dobrym udźwiękowieniem. Zagadkowo mogłoby być trochę lepiej, a i graficznie do perfekcyjnej oprawy w stylu retro nieco zabrakło. No i ta długość (a raczej krótkość) rozgrywki nie powala na kolana. Mimo to uważam, że warto zagrać w ten tytuł, szczególnie jeśli potraktujemy go jako wstęp do pozostałych części. A że wersje Steamowe są dostępne w pakiecie i to za śmiesznie małe pieniądze, więc podczas zabawy z „czteropakiem” jej zalety przykrywają wady. Całkiem o nich zapomnieć nie mogę, stąd ta część dostanie ode mnie stosunkowo niewysoką ocenę.
OCENA GRY: 6/10

ZALETY:

+ fabuła
+ klimat
+ oprawa audio (szczególnie dubbing)

WADY:

- za krótka
- za mało zagadek nieprzedmiotowych
- niezbyt udana graficznie
Czasem trzeba się cofnąć, aby móc pójść dalej.
Moja lista gier ukończonych
W sprawach forum i www piszcie: adam_ok(at)przygodomania.pl

ODPOWIEDZ

Wróć do „The Blackwell: legacy”